poniedziałek, 3 października 2011

Układa się



Torba może i ma dno, ale ucha już nie. Pękło od nadmiaru bananów i wody. Całe szczęście był pierwszy dzień na uniwersytecie i dostałam nową, z czerwoną jak nieszlachetna krew, wyściółką.
Dzień zaczęłam aktywnie od zejścia z rozchwianego 3-pietrowego łóżka. Korki w uszach i maska na twarzy pozwoliły mi spać jak w ciemnym i cichym pokoju. Gdyby tak jeszcze amortyzatory. Gdyby tak nie bujało przy każdej zmianie boku…  Ale wracam na ziemię. Schodzę po drabinie, biorę ciuchy i maszeruję do łazienki. Schody były mokre, bo szczupła blondynka machała mopem. Chciałam przejść, a ponieważ to właśnie ta blondynka dzień wcześniej wygoniła mnie z kuchni, wolałam się upewnić:
- Można? – spytałam po polsku. To był instynkt, drugie dno i trzeci wymiar. Zreflektowałam sie szybko i zrobiłam tłumaczenie. Ale ona tylko się uśmiechnęła i odpowiedziała:
- Można! Bo to Polka spod Nowego Sącza była.

Przygotowałam się wreszcie do wyjścia, sycąc się zemstą robienia hałasu, gdy inni śpią. Pierwszy dzień na uniwersytecie! Z hostelu szłam prosto. W okolicach zakrętu, za którym podejrzewałam obecność Uniwersytetu Middlesex (w wyzwolonym tłumaczeniu mego wujka Middlesex to  Pośrednictwo Seksualne),  spytałam energiczną kobietę o drogę. Nie tylko mi ją pokazała i zaprowadziła pod budynek, ale też dowiedziałam się,  gdzie serwują najlepszą kawę. Okazało się, że
pracuje przy uniwerku jako PR-owiec. To pewnie ona wymyśliła, by do plecaka z ulotkami dla nowych studentów wrzucać parasol z logiem uczelni. Musiała być smutna, bo pogoda była piękna. 

Krótko. W porównaniu do pierwszego dnia studiów w Krakowie, wypadło znacznie lepiej. Nie pomyliłam tramwaju (całe szczęście nie ma ich w Londynie), nie spóźniłam się (dzięki widłom czasowym – można było przyjść między 9 a 11) i nie zaczęła mi lecieć krew z nosa na wykładzie (nie było wykładu). Więcej nie pamiętam.

Sam uniwerek? By podkreślić jak bardzo mi sie podoba, napiszę, że nie przypomina campusu na Ruczaju. Jest WIFI, siłownia, boiska do tenisa, siatkówki, nogi, piłki ręcznej, ale i stołówki, kawiarenki, biblioteka bez szafek na 5-złotową monetę, a nawet przedszkole!

Poznałam wreszcie z dawien dawna klikającą ze mną na Facebooku Włoszkę,  Antonellę, z która szukałyśmy razem mieszkania. Na campusie dołączyło do nas kilka osób. Przez kilka godzin podążaliśmy za ludźmi w czerwonych podkoszulkach, a oni za nami. Czerwona podkoszulka to znak, że człowiek jest studentem, wiec wszystko wie, pomoże, poprowadzi.

Myśl o powrocie do hostelu doskwierała niczym skwarek trafiający prosto w twarz z rozpalonej patelni. W trakcie luźnej rozmowy w kolejnej kolejce, jedna dziewczyna, Lena, wyciągnęła telefon do człowieka, który ma kilka domów i wszystkie w okolicy. Właśnie miałam dzwonić, gdy mój telefon odezwał się sam  - jakiś człowiek przeczytał któreś z moich ogłoszeń i zaoferował mieszkanie. Spotkanie gotowe. Po chwili ustaliłam drugie.

Zaczęłyśmy od spotkania w domu Bułgarogreka. Dom jak z horroru, drzwi krzywe, odrapane ściany, brudne szyby. Dzwonimy do drzwi. Raz, puk, dwa, puk-puk, trzy, łub. Otwiera. Jest wielki i niechlujny, akcent ma jakby francuski, włosy rozczochrane. Jaki pan taki kran. Dziękuję, dobranoc.
W drugim mieszkaniu, 3 minuty od campusu, czekał na nas Sheetal. Nikogo nie było w domu poza nami. Prowadził nas po domu  sporym, trochę dusznym, ale czystym, choć bez szału. Wystarczyło, żebym chciała tu zamieszkać (skwarek ciągle palił w twarz).  Kiedy wychodziliśmy z domu, natknęliśmy się na wchodzącą właśnie sędziwą kobietę ciemnej karnacji. Sheethal był zaskoczony.
- Kim jesteś? – pyta, lecz odpowiedź nie nadchodzi. Kobieta naciera już na schody.
- Czekaj. Kim jesteś? – Seethal chciał wiedzieć i dowiedział się, że „no english”, lecz po chwili usłyszeliśmy, że babcia jest babcią Alego. Dostała zieloną kartę.
Antonella zrezygnowała z tego domu z powodów kasowych i następnego dnia, juz sama, dźwigając swoje 30 kilo plus parasolka, miałam zjawić się z depozytem. Z nadzieją, że nie będzie to house, ale też home. To tyle w tym odcinku przygód człowieka, który poleciał. Można teraz kogoś pozdrowić.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz