niedziela, 23 października 2011

Jaka praca taka taca


Historie o szukaniu pracy są zawsze takie same.

- Puk, puk.
- Kto tam?
- Wesoła Aneczka, wasza kelnereczka. Rymuję, z tacą szoruję, klientów raduję. Zatrudnicie mnie?

Potem się krąży wzdłuż ulic i kolejnych stacji metra (o ile jest) z CV. Zanim jesteś kelnerką, jesteś domokrążcą. Dostanie pracy jest awansem na starcie.            

Droga na skróty nie zawsze gwarantuje dojście do celu. Pisałam w innym wątku, że pewnego wieczoru znalazłam pracę po wypiciu czwartego piwa. Teraz wiem, że wtedy nie tylko nie złapałam byka za rogi, ale w ostatniej chwili uniknęłam ciosu z kopyta. Było tak.
Wchodzę do umówionej restauracji:
- Puk, puk.
- Znajoma Kaśki?
- Ta (Yeea)
- Masz pracę.
O wiele ciekawsze, niż wnętrze restauracji i sposób noszenia gorącego, ściągniętego właśnie z rusztu koszernego mięsa, są warunki pracy. Najniższa krajowa (6 funtów, standard), kilka godzin dziennie do 23 (standard), wolne w piątki i soboty – standard w żydowskiej dzielnicy.
Tylko że:
  1. Trzeba wpłacić na początku równowartość dwutygodniowej pensji jako depozyt.
  2. Przez dwa tygodnie pracować za darmo.
  3. Wszystkie napiwki zatrzymuje właściciel i jego synowie (a jest ich 10!).

Jeśli nie rozumiecie albo szukacie logiki w powyższych zdaniach, jesteście dokładnie w tym samym punkcie, co ja – w żydowskiej restauracji.
- Aniu, dlaczego masz takie wielkie oczy?
- Żebym łatwiej mogła znaleźć drzwi wyjściowe.

Póki co, w miejscu, które trochę przypomina McDonalda (widać jak pracują w kuchni), a trochę restaurację (jedzenie przypomina prawdziwe), będę mieć dzień próbny.

Obok nosa przeszła mi najbardziej elegancka restauracja w Camden Town. Taka z menadżerem w garniturze, co się  przedstawia i ściska dłoń i sadza na tronie, żeby porozmawiać. Kończę o godzinę za późno zajęcia w piątek! I to ja sama wybrałam późniejsze zajęcia, bo nie chciałam mieć ćwiczeń z kobietą, która do eleganckiej czarnej koszuli i spodni w kantkę nosi czerwone trampki i wpada w ekscytację, za każdym razem, gdy ktoś zaczyna do niej mówić. 
Czerwone trampki za czerwony dywan! To ja.

Poza tym? Bawię się w najlepsze, starając się nie przeliczać na złotówki, czyli nie zwariować. Te puby! Szczególnie te z muzyką bluesową na żywo...




2 komentarze: