piątek, 25 maja 2012

Kłamstwo jako choroba zawodowa

Wśród pracowników fast fooda rośnie zachorowalność na raka - informują pracownicy fast fooda. Matki i ojcowie, babcie i dziadkowie, przyjaciele - czy zdajecie sobie sprawę, że kiedy leżycie spokojnie i zdrowo na kanapie przed telewizorem, możecie zostać zaatakowani przez nieuleczalne choroby lub wręcz - bywacie uśmiercani? Tak, właśnie na tej wygodnej kanapie, z serialem zamiast życia przed oczami. 


Jeśli nic się u was nie zmienia mimo tych tragicznych wiadomości, wiedźcie, że ktoś wam bliski użył waszego zdrowia jako nienegocjowalnej wymówki. W imię przyśpieszenia rozstania z pracą lub otrzymania dodatkowego wolnego w pracy. Bo fast food zdrowy nie jest, a ucieczka z niego bywa gwałtowna a radykalna.


Ja opuściłam swoją pracę mniej drastycznie, jako że skala problemu jest inna w małej i przytulnej restauracji. Ofiary z ludzi nie są konieczne. Jedynie mój własny ojciec został dotknięty znieczulicą. Zmieniam pracę po tym jak (nie) powiedział: wracaj do domu na wakacje albo przestanę ci wysyłać pieniądze. Chętnie nawet odbiłabym sobie pas na pośladka dla zwiększenia wiarygodności, ale z kłamstwem trzeba postępować rozważnie - przecież zaborczy a chytry ojciec nie zamówiłby drogiego biletu na samolot, żeby wymierzyć sprawiedliwość. Taki ojciec oferuje bilet powrotny.   


Pracę zmieniam, bo czas podreperować smutne konta bankowe, pracować długo a często i mieć spuchnięte stopy. No i ta mięta.


W poprzedniej restauracji mięty używali wszyscy: kelnerki i kuchnia. My do herbaty miętowej, oni do sałatek. Źródło mięty to duże plastykowe pudło w metalowej kuchennej szafce. Obok szafki zwykle grasuje właściciel i kucharz w jednej osobie. Jak on o tę miętę dbał! Przynosił jej świeżą wodę, obwijał ściereczkami, nie potrząsał nią i nie tarmosił jej listków. A ja, bydle bez manier, kalałam tę jego świętość, brudnym łapami otwierając pudło i chwytając bez wyczucia biedną miętę. Doprowadzało to zielnego kochanka do pasji. Spektakl zazdrości rozpoczynał się. Słyszałam, że:
1. Zawsze zabieram mu najpiękniejsze liście.
2. Powinnam nieść te liście w blaszanej misce, nie zaś (grubiańsko) ściskać w ręce przez te 2 metry między kuchnią a barem.
3. Mam prosić go o wybranie mi liści, nie zaś samej oceniać, co do herbaty, a co na talerz.


I wreszcie - kiedy mimo pośpiechu i klientów czekających nerwowo na miętowe herbatki, nie zdecydowałam się o poproszenie biegającego po kuchni właściciela o dokonanie selekcji, tylko jak zwykle z brudnymi łapami, bydle bez manier... Właściciel skoczył w moją stronę. Bazyliszkowy wzrok spoczął na mojej twarzy. Pulsująca żyła na szyi i mocno zaciśnięte zęby komponowały się niczym warzywa w sałatce z wycedzoną z trudem komendą:
- Nie-dotykaj-mojej-mięty!


Jako kelnerka z doświadczeniem potrafię zachować powagę w każdej sytuacji.