środa, 16 listopada 2011

Przygniotła mnie piramida


Co u Was nowego słychać, bo u mnie nic nowego nie słychać – pisał Miłosz Biedrzycki. Bo nie był w Londynie.  

Przyznaję. To miasto, studia, praca, audycje BBC i… siłownia (powracający motyw Bigajbiegaj), są wyczerpujące. A tak się złożyło, że w kwestii pisania bloga odwieczny dylemat mieć czy być został dawno rozstrzygnięty. Trzeba mieć Internet i być przed laptopem.

Siedzącego przed komputerem blogera kłuje w ramię czubkiem piramidy potrzeb sam Maslow. Bo żeby być piszącym, należy: jeść, pić, wyspać się, zarabiać, kochać, lubić, szanować i dopiero na końcu – pisać posty. Zjedz tosta zamiast pisać posta (trzymam też formę intelektualną).

Ponieważ widmo Maslowa chwilowo się oddaliło, korzystam z okazji i piszę na skróty, w punktach, co się dzieje.

1.     Odpowiadam na rozterki mamy, zastanawiającej się, czy mongolski ulubieniec Polaków, Bilguun (ostatnio znany z „Tańca z gwiazdami”), jest autentycznie sympatyczny, czy może to tylko medialny image. 
      Poznałam jego koleżankę (też z Mongolii) i przekazuję już wszystkim mamom– tak, Bilguun jest sympatyczny także prywatnie.

2.     Widziałam bohaterów w dużym stężeniu. Mniej więcej czterech na metr kwadratowy. A był to widok z balkonu teatru Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego. To byli CI emigranci z czasów II wojny światowej – mocno posunięci w wieku ludzie, którzy ubrani w garnitury i z medalami przypiętymi do marynarek przyszli świętować Święto Niepodległości. Całe rzędy wypełnione historiami. 

3.     Na sali było zaledwie kilkanaście młodych osób – wnuki prawdopodobnie potrzebowałyby tłumacza, by zrozumień debatę. I długich godzin, żeby zrozumieć tę datę.

4.     Debata była o Dmowskim i Piłsudskim. Nuda. Co to za debata, gdzie przeciwnikami są najwybitniejsi znawcy tematu, tacy, co zjedli zęby na badaniu dawnych polityków, a w dodatku odrzucają wszelkie insynuacje o faszyzmie, antysemityzmie czy służalczości wobec Rosji Dmowskiego? Co to za debata, gdzie zamiast kłótni i błota są argumenty? Wspaniała.

5.     Na debatę przyszedł Takijeden z flagą Polski, w białej koszuli i z wielkim plakatem czczącym Dmowskiego. Miał otwartą białą kopertę z krótkim przemówieniem w środku. Polskie echo. 
      Chciał pewnie wstać w środku debaty i zrobić zamieszanie, ale spasował w międzyczasie, widząc, że nie tylko nie ma dymu, ale i ognia. 
      Zresztą, kto jest w stanie przerwać pytania starszych ludzi, którzy do dziś chcą wierzyć, że Dmowski mógł przecież tego Lloyda Georga jakoś przekonać do Polski...

6.     Po debacie, zamiast wspomnianych fajerwerków, ciemną salę Teatru rozświetlił brokat gęsto rozsiany na długiej sukni śpiewaczki. Dama usiadła (właściwie – zasiadła w łunie reflektorów) przy fortepianie i zaczęła zachęcać widzów do wspólnego śpiewania pieśni patriotycznych. Wtedy ja spasowałam.

7.     Zamiast śpiewania pieśni patriotycznych z grupką Polaków w wieku niekombatanckim chcemy po Nowym Roku wynająć turecką restaurację i zorganizować karaoke z kolędami. 

A to wszystko przez potrzebę abstrakcji (w mojej piramidzie znajdującą się tuż obok jedzenia, snu i konieczności przekonania irańskiego sąsiada, że jestem złą kandydatką na polską clining&cooking wife).

A teraz przepraszam po raz drugi, ale podstawy piramidy mnie wzywają – ciągle nie mogę się pozbyć z rąk zapachu dressingu winegret do sałatek. I muszę dać odpocząć swojemu czerwonemu oku, które dziś zmęczyła wizyta sosu extra hot do kurczaka. 

2 komentarze: