sobota, 5 listopada 2011

Koguty są Marsjanami

Kury są z Wenus, a koguty z Marsa – to jest napis na mojej firmowej koszulce, którą musiałam dziś wyprać. Wlałam podwójną ilość płynu do pralki, ale napis trzyma się mocno. Ja też się trzymam mocno, tylko na obiad zamiast odwiecznej piersi z kurczaka jem ryby.

Po pracy wracam do domu, który jest cichy i nudnawy, odkąd Polacy się wyprowadzili. Było mi smutno, gdy się pakowali. Wtedy Marek poradził mi, żebym szybko zajęła po nich dużą szafkę w kuchni, pojemnik na sztućce i wreszcie - przeniosła się na najwyższą półkę w lodówce.
- Zobacz, będziesz mieć światełko! - zademonstrował, otwierając lodówkę na oścież. 
- Wow!
I tak radośnie awansowałam w domowej hierarchii.

Kilka dni wcześniej skośnooka para wraz z szalonym landlordem (który zasługuje na odrębnego posta) oglądała pokój po chłopakach. Gdy tylko wyszli, zaczęłam ploteczki z Miriam.
- Ciekawe skąd są? Chyba z Japonii.
- Mam nadzieję, że nie z Chin.
- Dlaczego?
- Bo Chińczycy jedzą psy.
- Racja.
Pudło. Są z Wietnamu. Nie wiem, czy jedzą psy. W ogóle niewiele mogę o nich powiedzieć poza tym, że mają specjalną maszynę do gotowania ryżu. Więcej nie wiem, bo po pierwsze – mieszkają tu zaledwie kilka dni, a po drugie – boją się mnie.
Zaczęło się od tego, że wystraszyłam dziewczynę, kiedy schodziłam ze schodów. Tak, po prostu schodziłam ze schodów, a ona wychodziła z pokoju. Aż podskoczyła. Na drugi dzień weszła do kuchni, gdy gotowałam, znowu się przelękła i uciekła.
- Nie bój się mnie! – krzyknęłam za nią.
- W porządku! – odpowiedziała, ale nie wróciła. 

Natomiast chłopak skutecznie chowa się przez cały czas. Mignął mi tylko dziś jego śnieżnobiały szlafrok w kuchni. Lubię go za ten szlafrok, też taki miałam. 

1 komentarz: