czwartek, 3 listopada 2011

Londyn jest mały

Siedzimy na wykładzie. Valerie wykorzystuje zamieszanie podczas rozdawania kartek studentom:
- Wiesz, rozmawiałam wczoraj z kolegą z Indii. Opowiadał mi, że wracał w nocy do akademika i zaczepiła go dziewczyna, która szukała przystanku GPS-em. Spytała o drogę. Mówił, że był zszokowany, bo ktoś normalny nie wraca w nocy samotnie do domu, nie znając ani drogi na przystanek, ani nie wiedząc, gdzie ma wysiąść z autobusu. I wiesz, mówił, że ta dziewczyna miała krótkie włosy i była ruda. To byłaś ty, prawda?


Fajnie. Po miesiącu zaczynają o mnie krążyć legendy. A właściwie - prawdziwa historia.


Miałam problem, żeby wyjść z akademika. Impreza trwała w najlepsze, wódka, piwo i whiskey lały się strumieniami, w małej kuchni tłoczyło się jakieś 30 osób. Postanowiłam zniknąć po angielsku. Udało mi się opuścić kuchnię, ale na klatce schodowej natknęłam się na małą grupę butelkową.
- Wychodzę.
- Nie, nie, nie, niiieee, n.i.e., nienienie, nie--e ii-idź! – powstrzymują mnie. - Nie wracaj sama, poczekaj aż ktoś będzie szedł w twoim kierunku. Tu jest niebezpiecznie. Wiesz jak masz wracać?
- W sumie nie. Ma ktoś Internet w komórce? – chciałam sprawdzić nazwę przystanku, na którym mam wysiąść. Jechałam już kilka razy tym nocnym, ale zawsze od drugiej strony i zawsze mi mówili, że to już. Stop. Nie pamiętałam nazwy.
Ale Internet nie zadziałał. Więc mówię:
- Poradzę sobie, pa. Paa, papapa, p-a-a, papa.
- Nie, nie, nie, niiieee, n.i.e., nienienie, nie--e ii-idź!
Dowiedziałam się, jakie zagrożenia na mnie czyhają, obiecałam kilku osobom wysłać smsy, że cudownie dotarłam do domu.
Bardzo się o mnie troszczą, mili są. Do przystanku w każdym razie musiałam iść sama.


Szłam tą drogą na przystanek już pięć razy, z czego trzy tego dnia. Odległość od akademika – 400 metrów. Zabłądziłam. Nie zdziwiło mnie to (po więcej historii z cyklu ‘Ciekawe, gdzie mieszkam?’ odsyłam do Magdy Surosz). Pytam grupy ludzi, jak iść. Tłumaczą. Idę wąską a grząską ścieżyną, nagle – słyszę za plecami:
- Czekaj! – to wysoki Hindus, co mi drogę tłumaczył, odłączył się od swojej grupy. Chce mi pokazać przystanek. Nie mam wyboru. Czekam.
Jest ciemno, cicho, pusto. Nie ma nikogo poza nami. Częstuję go czekoladką. Nie chce zjeść. Moja czekoladka nie chce się przełknąć.


Rozmawiamy przez jakiś kwadrans. Dowiaduję się, że Hindus jest studentem, ma imię, którego nie jestem w stanie powtórzyć i że i tak czeka na kolegę, który powinien wysiąść z mojego nocnego.


Nadjeżdża wreszcie czerwona nadieżda (z ruskiego - ‘nadzieja’). Wysiadłam prawie na swoim przystanku.
Po powrocie do domu szybko napisałam smsa, żeby się już o mnie nie martwili i spokojnie bawili dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz