środa, 4 stycznia 2012

Sylwester roku

Noworoczne fajerwerki w Londynie są fantastyczne - do słów i do taktu muzyki London Eye wypuszcza z siebie kolorowe ognie, dymu unoszą się w powietrzu na kilometr, a ludzie krzyczą z wrażenia.
Tyle przynajmniej wywnioskowałam z filmu na youtube. Wam też polecam -> Fajerwerki.

Chciałam je zobaczyć. Byłam blisko.
Jechaliśmy metrem przez pół Londynu i przez pół godziny, żeby dostać się nad Tamizę. Nie tylko my mieliśmy taki pomysł - w metrze atmosfera była szampańska. Ludzie biegali po schodach ruchomych pod prąd, gonili ich w ten sam sposób policjanci, tłum kwiczał z radości i kibicował. Policjanci zresztą byli lekko zdezorientowani - jednemu ktoś nawet wręczył bukiet kwiatów: 


Próbowałam zrobić lepsze zdjęcie, ale zanim włączyłam flesh - bukiet był już schowany za szerokimi plecami. 


Tak wyglądali szczęśliwi ludzie, którzy jeszcze nie wiedzieli, że nie zobaczą fajerwerków:


Bo fakt, że się nowy rok zaczyna, jeszcze nie znaczy, że będzie lekko. Albo łatwiej. Moje fajerwerki wyglądały tak: 





Ale nie było czasu na ubolewania, bo zamiast fireworks mieliśmy prawdziwe fightworks - panowie musieli dać upust swojej ekscytacji sztucznymi ogniami. Szybko w ściśniętym tłumie pojawiło się kilka wirujących bójek.

Kiedy zrozpaczeni, zdegustowani, śpiący lub po prostu - pijani ludzie zaczęli kierować się do wyjścia, stało się jasne, że ktoś musi przejąć kontrolę nad tłumem. 
I wtedy zobaczyliśmy policjanta z przyciśniętą wielką tubą do ust. Uspokajał przez zaskoczenie - mówił o pokoju na świecie, miłości, składał życzenia i zachęcał do uśmiechania się. Działało! 


Następnie trzeba było znaleźć drogę do domu lub dokończyć imprezę w pubie (mój był w stylu podobno-amerykańskim, co oznaczało, że tapety były w wielkie kwiaty, a na ścianach wisiały czaszki martwych zwierząt i strzelby) .



I tak doczekałam końca sylwestra. Bez fajerwerków. 

1 komentarz: