Życie domowe toczyło się bez mojego udziału. Zajęta wieloma sprawami, powoli stawałam się gościem we własnym pokoju - abonentem miesięcznego karnetu Bed&Breakfast. Nie dostrzegłam, że nad domem zebrały się czarne chmury, z których - zamiast puddingu, leje się czarnymi strugami nienawiść. Wybuchła wojna domowa.
A gdzie wojna, tam konspiracja. Gabriela zaczęła wychodzić ze swojego pokoju za każdym razem, gdy słyszała, że schodzę po schodach. Chce mnie widzieć. Chce mieć sojuszników.
Niby nic nowego – zawsze się zamieniło parę zdań w kuchni przy kręceniu jajecznicą. 
Tylko teraz, zamiast beztroskich rozmów o niczym, Gabriela szarpie mi nerwy wszystkim, co związane z Wietnamczykami.
Narzeka na nich. Bo są głośni. Bo robią imprezy. Bo nie gaszą światła, zostawiają brudne naczynia koło zlewu i – moje ulubione – kładą stopy na krzesłach podczas jedzenia. 
To jojczenie spływa po mnie razem z resztkami jajecznicy do zlewu. Wietnamczyków lubię, nie przeszkadzają mi, a nawet jak podwędzą widelec, to wiem, gdzie go szukać. 
Ale Gabriela mieszka na wprost nich i ma problem. Nie może spać, denerwują ją naczynia, światło, głosy i odgłosy. 
Korki w uszach nie pomogły. 
Porozlepiane po całym domu kartki w stylu ‘Proszę gasić światło’ , ‘Nie marnuj wody’ - nie pomogły.
Dlatego Gabriela znów maszeruje po kuchni w butach na obcasach i co chwilę wskazuje nowe efekty wietnamskiego sabotażu. Wreszcie zatrzymuje się, przekręca na obcasie w moją stronę i mówi:
- Chcę napisać list do właściciela, żeby ten przysłał swoją matkę, żeby ta zrobiła zebranie mieszkańców domu i powiedziała, co można, a co nie. Żeby był spokój. 
Przerwałam kręcenie jajami. 
- Próbowałaś z nimi rozmawiać? To są mili ludzie, na pewno nie zdają sobie sprawy, że ci przeszkadzają. 
Nic nie odpowiedziała, wyraźnie zajęta snuciem dalszych planów. Odmaszerowała.
Tymczasem z coraz mniejszym apetytem myślałam o śniadaniu. Trwał show brudnych naczyń, pokazywanych dramatycznym gestem i brutalne obgadywanie. A ja swoje – porozmawiaj, nie przejmuj się tak,  przepraszam, ale już muszę iść do siebie, bo. 
Gabriela zamęczała również Alego, który obiecał ze sprawcami chaosu porozmawiać o hałasach. Ale Ali już nie musi, bo oto Gabriela znalazła niezawodne rozwiązanie problemu.
Pewnego razu obracałam smutne plasterki parówki na drugą stronę i nasłuchiwałam stukania obcasów. Wreszcie jest. Wchodzi Gabriela. Białko mi się ścięło nie tylko na patelni.  
- Ani, a wiesz, że zanim się Polacy wyprowadzili z pokoju, gdzie mieszają teraz Wietnamczycy, żyła jedna para. 
- O. – Ucieszyłam się. Zmiana tematu! 
- Tak, tak. Kobieta miała na imię Weronika. To była taka dobra kobieta, w moim wieku. Cicha, spokojna, sprzątała czasem.
- Utrzymujesz z nią kontakt?
- Nie. Nie żyje. Po prostu nie obudziła się rano, jej chłopak znalazł ją martwą w łóżku, gdy wrócił z pracy. 
- U. 
- Bardzo płakałam po jej śmierci.
- No tak.
- I wiesz co Ani, jak ja powiem tej Wietnamce, że kobieta zmarła w jej pokoju, to się już na pewno wtedy wyprowadzi. 
Gabriela odłożyła problem na przyszłość – kilka dni później wyleciała na miesiąc lub dwa do Brazylii. Tego dnia, kiedy usłyszałam o tajnej broni, Gabriela wysłała mi maila. Chciała upewnić się, że będziemy w kontakcie podczas jej wyjazdu.
Mail jak najbardziej zadziałał. Na jego końcu moja sąsiadka zamieściła piękny cytat z Matki Teresy z Kalkuty. To jego mniejsza część:
Często ludzie są egocentryczni, nielogiczni i nierozsądni.
Wybacz im mimo wszystko. 
Jeśli jesteś dobry, ludzie mogą oskarżyć się, że jesteś samolubny, interesowny. Bądź dobry mimo wszystko.
Jeśli jesteś szczery i uczciwy, ludzie mogą Cię oszukiwać. Bądź szczery mimo wszystko.
I z tym przesłaniem zostawiam Was na Święta.